Wydawało mi się, że ostatnio udaje mi się jakoś panować nad swoimi lękami. Nie czuję się wprawdzie fantastycznie (nawet już nie pamiętam, kiedy tak się czułam), ale jakoś daję radę. Wmawiam sobie, że wszystko jest dobrze i chociaż sama w to nie wierzę, to trochę pomaga. Wiem, że gdybym odpuściła i dała się ponieść swoim odczuciom i uczuciom, to by mnie ze sobą porwały. A nie mam na tyle siły, by się z tym zmierzyć. Dlatego bardzo staram się nie dopuścić, by przejęły nade mną władzę.
Ale dzisiaj rano było ciężko. Musiałam wyprawić dzieci do szkoły i to mnie jakoś mobilizowało, ale czułam się okropnie. Nie były to żadne znaczące dolegliwości fizyczne, tylko lekkie kłucie w klatce piersiowej, ale przede wszystkim to dziwne uczucie niepewności i przeczucie nadciągającej, niezidentyfikowanej katastrofy.
Ponieważ staram się ostatnio znaleźć przyczyny swoich negatywnych myśli, dlatego zaczęłam się zastanawiać, co takiego się stało, co mogłoby mnie podświadomie wyprowadzić z równowagi. Olśnienie przyszło, kiedy dzieci zaczęły mi składać życzenia z okazji Dnia Matki. No tak, Dzień Matki! Kolejny dzień, po świętach Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy, kiedy trzeba wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, wymyślić życzenia, które przejdą przez gardło i udawać, że wszystko jest ok, pomimo że nie jest. Jakoś to przeżyję! Pojadę i złożę życzenia! W końcu następna taka "okazja" do udawania dobrych relacji będzie pod koniec grudnia. Dam radę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz