czwartek, 26 maja 2011

Dzień Matki

Wydawało mi się, że ostatnio udaje mi się jakoś panować nad swoimi lękami. Nie czuję się wprawdzie fantastycznie (nawet już nie pamiętam, kiedy tak się czułam), ale jakoś daję radę. Wmawiam sobie, że wszystko jest dobrze i chociaż sama w to nie wierzę, to trochę pomaga. Wiem, że gdybym odpuściła i dała się ponieść swoim odczuciom i uczuciom, to by mnie ze sobą porwały. A nie mam na tyle siły, by się z tym zmierzyć. Dlatego bardzo staram się nie dopuścić, by przejęły nade mną władzę. 

Ale dzisiaj rano było ciężko. Musiałam wyprawić dzieci do szkoły i to mnie jakoś mobilizowało, ale czułam się okropnie. Nie były to żadne znaczące dolegliwości fizyczne, tylko lekkie kłucie w klatce piersiowej, ale przede wszystkim to dziwne uczucie niepewności i przeczucie nadciągającej, niezidentyfikowanej katastrofy. 
Ponieważ staram się ostatnio znaleźć przyczyny swoich negatywnych myśli, dlatego zaczęłam się zastanawiać, co takiego się stało, co mogłoby mnie podświadomie wyprowadzić z równowagi. Olśnienie przyszło, kiedy dzieci zaczęły mi składać życzenia z okazji Dnia Matki. No tak, Dzień Matki! Kolejny dzień, po świętach Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy, kiedy trzeba wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, wymyślić życzenia, które przejdą przez gardło i udawać, że wszystko jest ok, pomimo że nie jest. Jakoś to przeżyję! Pojadę i złożę życzenia! W końcu następna taka "okazja" do udawania dobrych relacji będzie pod koniec grudnia. Dam radę!

wtorek, 24 maja 2011

Działania prozdrowotne

Po tym dla mnie bardzo nieprzyjemnym zdarzeniu w księgarni moje samopoczucie uległo zdecydowanemu pogorszeniu. Po pierwsze zaczęłam się czuć dużo słabiej. Przypisywałam to oczywiście ewentualnemu niedoborowi minerałów i w takich momentach sięgałam po Kalipoz, przepisany mi przez lekarkę z pogotowia. Niby poziom potasu był już w normie, ale za każdym razem po połknięciu tabletki czułam się lepiej. Ponieważ było to tylko raz na jakiś czas, nie obawiałam się przedawkowania (zbyt wysoki poziom potasu w organizmie też jest niewskazany), a skoro pomagało, to nie było powodu, by z tego zrezygnować. 

Zaczęłam jeść więcej bananów i pomidorów, jako źródła potasu. Zaczęłam więcej solić, aby nie mieć niedoboru sodu. Do tej pory uważałam, że sól jest szkodliwa, a okazało się, że nie powinno się jej całkowicie eliminować z diety. Tym bardziej, że kilka tygodni temu przeczytałam, że najnowsze badania podobno dowodzą, że sól wcale nie ma takich negatywnych skutków na nasz organizm, jak do tej pory sądzono, a wręcz przeciwnie - jest nam bardzo potrzebna.

W zasadzie zupełnie zrezygnowałam z kawy. Do tej pory piłam tylko cappuccino - jedną filiżankę dziennie, ale dosyć mocne. Rezygnacja z picia kawy nie była dla mnie jakimś wielkim wyrzeczeniem, bo piłam je w zasadzie tylko dla "celebrowania" picia kawy z filiżanki i w ogóle przyjemności ubijania mleka i przygotowywania cappuccino.  W tej chwili piję kawę może raz  - dwa razy w miesiącu, właśnie po to, aby trochę "pocelebrować".

Wróciłam do ssania oleju słonecznikowego. Niestety, nie jestem zbyt konsekwentna w swoich zamierzeniach i było to moje kolejne podejście do oczyszczania organizmu tą metodą, ale myślę, że zawsze lepiej robić to nawet od czasu do czasu niż w ogóle.  Po raz pierwszy o ssaniu oleju słonecznikowego przeczytałam w jakiejś książce o zdrowiu. Potem oczywiście sprawdziłam opinie w internecie. Ponieważ nie znalazłam żadnych opinii negatywnych, a do tego nie stało za tym żadne lobby farmaceutyczne, dlatego ssanie oleju słonecznikowego kontynuuję od wielu miesięcy. Niestety, w dalszym ciągu raczej nieregularnie, bo nie zawsze o tym pamiętam, a czasem znowu nie mogę sobie pozwolić na 20-minutowe "nicniemówienie" , ale generalnie robię to w miarę często. Uważam, że ssanie oleju słonecznikowego zlikwidowało moje problemy z zatokami, przywróciło węch (przez długi okres czasu nic nie czułam) i poprawiło kolor uzębienia. Ponieważ nie stosowałam żadnych lekarstw w tym czasie, dlatego te efekty mogę na pewno mogę przypisać olejowi.


Postanowiłam także zawalczyć z nieco podwyższonym cholesterolem. Ponieważ mam wiarę w produkty naturalne, dlatego zaczęłam szukać naturalnych metod obniżenia cholesterolu i to takich, które by były dla mnie łatwe do przeprowadzenia. Czosnek byłby nieco problematyczny, gdyby używać go codziennie, dlatego zdecydowałam się na otręby owsiane.Otręby owsiane są również jednym z tych cudownych, zdrowych, a jednocześnie tanich i łatwo dostępnych produktów o cennym składzie dla naszego organizmu.  Zapewne nie są doceniane tak, jak na to zasługują, a przecież jako bogate źródło rozpuszczalnego błonnika pokarmowego obniżają cholesterol,  regulują pracę przewodu pokarmowego, obniżają poziom cukru we krwi, usuwają z organizmu kwasy żółciowe, metale ciężkie i toksyny. Oczywiście nie stosuję ich codziennie, ale mam nadzieję, że przy następnych badaniach poziom cholesterolu będzie niższy.


W trosce o zdrowie psychiczne zaczęłam stosować olej lniany, który kupuję w sklepach ze zdrową żywnością. Zażywam codziennie po 1 łyżce rano i wieczorem. Olej lniany wspomaga leczenie depresji. Z omega-3 produkowane są bowiem hormony szczęścia, tj. serotonina i dopamina. Poprzez zawartość wielonienasyconych kwasów omega-3 i omega-6 oraz fitoestrogenów (lignany) olej lniany może korzystnie wpływać na cykl miesiączkowy regulując proporcje hormonów w organizmie. Taka regulacja przyczynia się do złagodzenia wielu objawów związanych z miesiączkowaniem: przedmiesiączkowe bóle głowy, depresje, bóle podbrzusza, drażliwość i obrzęki. Kwas alfa-linolenowy(ALA) jest podstawowym źródłem kwasu DHA będącego bardzo ważnym składnikiem mózgu. Niski poziom DHA związany jest ze zmianami nastroju, utratą pamięci, problemami ze wzrokiem i występowaniem schorzeń neurologicznych. Olej lniany ma ponadto wiele innych zalet, o których można poczytać w internecie. Trzeba go przechowywać w lodówce. Ma krótki termin przydatności do spożycia, dlatego lepiej kupować go w butelkach o mniejszej pojemności. Na razie stosuję go od kilku tygodni i mam nadzieję, że powoli mój organizm czerpie z jego dobrodziejstw.


Kolejnym naturalnym preparatem, który stosuję w celu uzdrowienia swojego organizmu, aby w ten sposób poprawić jego funkcjonowanie, a przez to także moje samopoczucie, jest cukier brzozowy. Odkryłam go kilka dni temu u koleżanki, która jest zwolenniczką zdrowego odżywiania. Musiałam się najpierw mentalnie przyzwyczaić do jego ceny ( w zależności, gdzie się go kupuje i w jak dużym opakowaniu, cena waha się od ponad trzydziestu do około siedemdziesięciu złotych za kilogram!). Ja kupiłam na razie 25 dag, który stosuję głównie w celu zapobieżenia i leczenia próchnicy, ale mam zamiar z kilkoma koleżankami kupić 10 kg na aukcji internetowej, wtedy cena będzie inna. Nie bardzo wierzyłam w cudowne działanie tego cukru (myślałam, że to dobry marketing), ale rozmawiałam z dwiema znajomymi lekarkami, które potwierdziły jego właściwości, dlatego cukier brzozowy wprowadziłam na stałe do naszego domu.


W najbliższym czasie zamierzam znowu zacząć pić "drinka" z dodatkiem octu jabłkowego i miodu. Niestety, ocet jabłkowy, jaki jest dostępny w sklepach, ma jakieś dodatki konserwujące, dlatego należy go kupić w sklepie ze zdrową żywnością. 'Kiedyś" (co dla mnie oznacza czas przed napadem paniki) piłam ocet jabłkowy z miodem i odczuwałam jego dobry wpływ na mój organizm. Potem, w obliczu tego zamętu psychicznego w mojej głowie i strajkującego ciała, zupełnie o tym zapomniałam, skupiając się bardziej na tym, co się ze mną działo. Byłam całkowicie bezradna i przerażona, opętana natrętnymi myślami. teraz mówię DOŚĆ! Może od tego trzeba zacząć? Od swojego zdrowia? Może wtedy poprawi się psychika?? Dlatego małymi kroczkami będę wcielać w życie  naturalne metody uzdrowienia organizmu.


Z tego tez powodu w końcu kupiłam filtr do wody. U mnie w domu herbata jest podstawowym napojem i pijemy jej naprawdę dużo. Zauważyłam, że od kiedy stosuję filtr, na dzbanku nie ma osadu. Zmian w smaku herbaty nie zauważyłam, ale mam nadzieję, że filtr zatrzymuje to, co szkodliwe dla naszego organizmu i przez to eliminuje pewne przyczyny złego samopoczucia.

niedziela, 22 maja 2011

Diagnoza - nerwica

Postawiona przez lekarkę diagnoza była dla mnie trudna do zaakceptowania. Nerwica? To przecież moja mama miała nerwicę, a nie ja! Ciągle trzeba było uważać, żeby jej nie zdenerwować. Były okresy, kiedy cały czas zażywała lekarstwa na uspokojenie, a potem w zasadzie nie mieliśmy mamy, bo spała. Teraz wiem, że też musiała mieć lęki, bo oksazepam jest lekiem przeciwlękowym. Ale wiem to po kilkudziesięciu latach. I teraz jej współczuję... Ta wiedza o jej lękach to także takie małe pocieszenie dla mnie, bo od tego czasu minęło ponad 30 lat, a ona ma się w sumie dobrze. Dobrze to znaczy, że nie ma zbyt dużych - jak na jej wiek - problemów ze zdrowiem fizycznym. Więc jest szansa na to, że ja też jeszcze pożyję, skoro z tym można żyć.
Tylko co to za życie w ciągłym lęku? Jak ten lęk pokonać i znowu być szczęśliwym? Jak przy tym normalnie funkcjonować, będąc podporą, a nie ciężarem dla swoich dzieci?

Wtedy, rok temu, o nerwicy nie wiedziałam nic. Z dzieciństwa kojarzyła mi się ze znerwicowaną matką, co dla mnie oznaczało jej chwiejne nastroje, obrażanie się o byle co, nieodzywanie się do nas bez powodu i wieczne próby odgadnięcia przeze mnie i brata, czym znowu zdenerwowaliśmy mamę. To była moja cała wiedza o nerwicy.  Skojarzenia nie były dobre, bo przywoływały wspomnienia, o których nie chciałam pamiętać. Dlatego też nie od razu mogłam tą diagnozę zaakceptować.  Teraz jednak myślę, że miałam dużo szczęścia, że moja lekarka znała się na rzeczy. Przynajmniej nie błądziłam we mgle. Podobno wiele osób zaniepokojonych swoimi objawami somatycznymi chodzi od jednego lekarza do drugiego, szukając przyczyny tych dolegliwości. Ponieważ nie mogą jej znaleźć, ich strach wzrasta, co znowu powoduje nasilenie objawów. I tak powstaje błędne koło. Mnie postawiono diagnozę po kilku dniach od pierwszego napadu paniki. Wprawdzie określenie "nerwica" jest bardzo ogólne, ale pokazuje przynajmniej kierunek, w którym należy iść, aby szukać rozwiązania. Powiem szczerze, że wtedy, kiedy lekarka powiedziała mi, że jeśli przepisane przez nią lekarstwo nie pomoże, powinnam udać się do psychologa, a potem ewentualnie do psychiatry, to w ogóle nie brałam takiego rozwiązania pod uwagę. Lekarstwo oczywiście wykupiłam, ale jak wspomniałam wcześniej, nigdy go nie zażyłam. Należę bowiem do osób, które skrupulatnie wczytują się w ulotki dla pacjentów, a skutki uboczne opisane w ulotce skutecznie zniechęciły mnie do wypróbowania preparatu. Prześledziłam oczywiście fora internetowe, szukając relacji osób, które go stosowały. Ponieważ było dużo opinii o możliwości uzależnienia się od niego, temat lekarstwa uznałam z ostatecznie zamknięty. Dzięki temu jednak, że je wykupiłam, uzyskałam dodatkowy trop w sprawie moich dolegliwości - lekarstwo stosowane było w stanach lęku i niepokoju i miało wykazywać działanie przeciwlękowe. Do tej pory nigdy nie uznałabym lęku za jednostkę chorobową. Miałam teraz w ręku dwa pojęcia, z którymi mogłam już coś zrobić - nerwica i lęk. Uzbrojona w te informacje udałam się do księgarni (oczywiście), aby pogłębić wiedzę. Wtedy jednak nadal nie wiedziałam, jak można powiązać nerwicę z tym nieprzyjemnym zdarzeniem sprzed kilku dni. Nie wiedziałam też jeszcze, że istnieje coś takiego, jak napad lęku panicznego. Dlatego byłam nadal dosyć sceptyczna w związku z postawioną przez lekarkę diagnozą ... Bałam się także pojechać do księgarni, w której tak źle się poczułam. W ogóle bałam się  sklepów, co było bardzo dziwne. Nie wiedziałam bowiem też jeszcze o tym, że istnieje coś takiego, jak agorafobia....


środa, 18 maja 2011

Pierwszy atak paniki

Pierwszy atak paniki zdarzył się mniej więcej rok temu. Oczywiście ani wtedy, ani jeszcze kilka tygodni później nie miałam pojęcia, że to właśnie tak się nazywa. Byłam w jednej z dużych galerii handlowych i szukałam w księgarni książek o kamieniach naturalnych. Był to czas, kiedy interesowałam się tym tematem, wierząc w ich szczególne moce (co zresztą pozostało mi do dnia dzisiejszego). Byłam raczej w dobrym nastroju, ponieważ był piękny dzień, a do tego udało mi się znaleźć interesującą książkę, którą zamierzałam kupić. W pewnym momencie, ni z tego ni z owego poczułam lekkie ukłucie w sercu, potem ból w lewej ręce i nagle zrobiło mi się tak jakoś słabo i jakby "nierzeczywiście". Usiadłam na chwilę, a kiedy zaczęło mi się wydawać, że w budynku brakuje świeżego powietrza, zdecydowałam się wyjść na zewnątrz. To wcale nie pomogło, a do tego zaczęłam dygotać na całym ciele. Nie wiem, czy było to widoczne na zewnątrz, ale wewnątrz cała się trzęsłam i nie potrafiłam tego powstrzymać. Do tego wszystkiego strasznie się bałam. Ten strach był najgorszy. Myślałam, że zaraz umrę! I dygotałam jeszcze bardziej.

Koniec końców wezwano karetkę, lekarka z pogotowia zmierzyła mi ciśnienie, które było podwyższone i zrobiła EKG, a wreszcie stwierdziła, że "możliwe, że to był zawał serca" i zaproponowała, żebym pojechała z nimi do szpitala. Podróż w pozycji leżącej po dziurawych drogach wcale nie była przyjemna, tym bardziej, że cały czas nie mogłam powstrzymać tego okropnego, przerażającego drżenia. Przeprowadzone w szpitalu badanie krwi wykazało niedobór sodu i potasu. Podobno brak tego ostatniego może markować zawał serca, stąd ta diagnoza lekarki z pogotowia. Dostałam kroplówkę, po której rzeczywiście poczułam się lepiej, a do tego w końcu ustąpiło to dygotanie (myślę, że minęło to po dobrej godzinie) i zostałam skierowana do domu z wynikami krwi i wydrukiem EKG w ręku, z zaleceniem zażywania potasu w tabletkach, a także wprowadzenia do swojego jadłospisu większej ilości bananów, pomidorów i ziemniaków, jako naturalnego źródła potasu. Podobno byłam zdrowa!

Ten incydent w księgarni zaniepokoił mnie na tyle mocno, że postanowiłam, że zrobię pójdę do lekarza w przychodni, aby poznać przyczynę tak nagłego pogorszenia samopoczucia. Tym bardziej, że w szpitalu nikt mi nie udzielił w zasadzie żadnej informacji. Zostałam tylko podłączona do kroplówki, jak rozładowany telefon do ładowarki i pozostawiona sama sobie z tym obezwładniającym strachem i wizją nadchodzącego końca mojego życia. Nikt mi tam nie poświęcił nawet odrobiny swojej uwagi. Strasznie bezduszna ta służba zdrowia! Ja jednak zamierzałam znaleźć przyczynę swoich dolegliwości i dlatego w przychodni wykonałam ponownie badanie krwi i EKG. Okazało się, że sód i potas są już w normie, EKG nie wskazuje na żadne problemy z sercem, wyniki badania krwi też nie były jakieś niepokojące (może z wyjątkiem nieco zbyt wysokiego poziomu cholesterolu), wobec tego lekarka postawiła diagnozę, że to nerwica. Przepisała lekarstwo na uspokojenie, a gdyby miało nie pomóc, to zaleciła wizytę najpierw u psychologa, a gdyby i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów - u psychiatry.Przepisane lekarstwo wykupiłam, ale go oczywiście nie zażyłam. Przeczytałam bowiem, jakie mogły być objawy niepożądane i to wystarczyło, aby odłożyć je do szafy... 

poniedziałek, 16 maja 2011

Tytułem wstępu

Mój blog ma być próbą znalezienia skutecznego sposobu walki z nerwicą, a przede wszystkim zaburzeniami lękowymi i napadami paniki. Mam nadzieję, że uda mi się w ten sposób z jednej strony usystematyzować wiedzę teoretyczną, jaką przyswajam sobie od wielu miesięcy, a z drugiej być może zainteresować nim inne osoby, które także borykają się z lękami i chciałyby podzielić się swoimi doświadczeniami. Mam już za sobą doświadczenia jednej terapii grupowej, którą przerwałam po dwóch miesiącach z uwagi na fakt, że nie spełniała moich oczekiwań. Po kilku sesjach stwierdziłam, że większy skutek odnoszą książki, które skrzętnie wyszukuję zarówno w internecie, jak i na półkach w księgarni, niż spotkania z grupą kilkunastu osób z zupełnie odmiennymi problemami. Pomimo że ta terapia nie spełniła moich oczekiwań, nie wykluczam, że w przyszłości podejmę kolejną próbę, być może z lepszym skutkiem. Póki co dużo czytam i sama staram zmierzyć się z problemem, co nie jest łatwe i na razie nie przynosi spodziewanego efektu, chociaż mam cały czas nadzieję, że idę w dobrym kierunku.

Być może uda mi się dzięki tej stronie stworzyć platformę wymiany użytecznych i sprawdzonych na sobie samej czy sobie samym sposobów walki ze swoimi lękami, a także uzyskać wiedzę o wartych przeczytania książkach czy wartych obejrzenia filmach. To zawsze lepsze, niż szukanie po omacku w internecie. Tak przynajmniej myślę.

Mam nadzieję, że będę konsekwentna w swoim postanowieniu..

Póki co muszę się jeszcze zmierzyć z techniczną stroną blogowania, co dla osoby bez żadnego doświadczenia jest sporym wyzwaniem...